... bardzo chciałam. I mam! Mała zachcianka, kaprys wręcz. Dlaczego? Bo nie ważne CO, miało być MIEDZIANE i już. Dla ścisłości - w kolorze MIEDZI ;)
Ale o tym za chwilę. Najpierw kilka słów wyjaśnień (nie muszę, ale chcę :)
Moja mała aktywność na blogu w ostatnim czasie spowodowana była
remontem(klik), którego w zasadzie jeszcze nie skończyliśmy. Mamy przerwę. Po sypialni, przedpokoju, salonie i kuchni na swoją kolej czeka jeszcze jeden pokój, łazienka i toaleta.
Ja: - Nie masz wrażenia, że od jakiegoś czasu mieszkamy w jakimś atelier malarza?
On: - Przyzwyczaiłem się :D
Bo wprawdzie nie ma sztalug ani obrazów :) ale gdzie nie spojrzę - mniejsza lub większa puszka z farbą (jedna niczym mebel albo co najmniej stały element wyposażenia - 10 litrów + jakiś mały gratis). I te pędzle różnorakie. Właściwie zatrzęsienie pędzli :) Nie bez powodu ich aż tyle - malowaniu poddane zostały nie tylko ściany, ale również kilka "drobiazgów" - m.in. barek na kółkach, lampa podłogowa, ceramiczne doniczki i uchwyty szuflad komody.
Remont nie oznacza wolnego od codziennych spraw. A nawet tych niecodziennych. Tak więc czasu jak na lekarstwo, ale nie narzekam. Co jakiś czas (czyt. co kilka dni) staram się zrobić sobie przerwę. Na cokolwiek - wycieczkę rowerową, rodzinne spotkania, wypad w góry, zakupy (i nie mam tu na myśli spożywczaka ;) czy też tzw. dzień lenia :D Nie wyobrażam sobie inaczej. Zwariowałabym albo co najmniej przemęczyła się i padła w połowie remontu. Nie ma mowy. Znam siebie i swój organizm i wiem, że aby prawidłowo funkcjonować potrzebujemy równowagi.
Poza zmianą koloru ścian, zmianie (a właściwie wymianie) sukcesywnie poddaje się większość elementów wyposażenia. Jest to naturalny proces. Urządzając po raz pierwszy swoje pierwsze mieszkanie wiele (!) lat temu byłam inną osobą. Przede wszystkim o te wiele lat młodszą. Ech ... Inna świadomość, gust, potrzeby, zainteresowania. Podobno zmiana jest stałym elementem życia. Przez te wiele lat zmieniało się moje wnętrze, teraz przyszedł czas na zewnętrze. I w związku z tym, wracając do tematu postu, prezentuję poniżej jeden z moich nowych nabytków - metalowy kosz/misa w kolorze miedzi (jakoś bardziej pasuje mi jako ONA :). Mam na nią kilka pomysłów, w tym przerobienie na klosz lampy sufitowej (tym bardziej, że "mój ci On" zaaprobował ten pomysł i entuzjastycznie wyszedł z inicjatywą jego realizacji (!) Zobaczymy. Póki co moja nowa MIEDZIANA misa idealnie komponuje się gdziekolwiek ją postawię :)
W rzeczywistości wygląda piękniej - z uwagi na kiepskie światło
(pochmurno u nas dzisiaj) zdjęcia nie oddają w pełni jej uroku :)
W kolejnych postach postaram się zaprezentować moje kolejne wnętrzarskie nabytki
(a trochę się tego zebrało) a także kilka inspiracji modowych na jesienne dni (jestem strasznym zmarzluchem - wczoraj kupiłam już ... czapkę (!) Tymczasem pozdrawiam ciepło i życzę
MIŁEGO DNIA!